"Serce jak lód" to opowieść na wskroś męska. Opowiedziana- przecież nie tak dawno- w 1992 roku chyba nawet ustanawia ostateczną granicę (post post) sposobu widzenia relacji międzyludzkich. Argumentacyjne- klasyczne- rozumienie "bycia mężczyzną "zwiazane z odwieczną rolą agresora, ustawiające kobiecość odpowiednio na nieruchomym cokole ofiary zaskoczyło mnie w połowie seansu zmuszając do kilkakrotnego sprawdzania dat i danych dookołafilmowych.Tak jakby echo lat sześćdziesiatych zechciało dopiero w tym filmie wybrzmieć do końca, przy czym film jest produktem kinomatografii francuskiej znanej chyba raczej z innego ujęcia. Prócz tego-bardzo wybuchowego- zaskoczenia "Un coeur en hiver" jest całkiem dobrze poprowadzoną alegorią uprzedmiotowania siebie i upodmiotowania sztuki ;).
Główny bohater z tytułowym sercem z lodu ;) prowadzi calkiem udane życie, bez materialnych potrzeb i wielkich dylematów filozoficznych, a głód duszy ma szczęście zaspokajać w wysoko cenionej pracy lutnika, w codziennym obcowaniu z instrumentami i ich odgłosami. Sam kiedyś próbował wydobywać muzykę z instrumentów, teraz dotyka je tylko w poszukiwaniu ich wad i skaleczeń, pracując nad uszczerbkami tak długo, by mogły w innych rekach osiągać te dźwięki, ktorych on juz wydobywać nie umie lub może i nie chce.
Jak nietrudno zgadnąć, pojawi się ktoś, kto odkryje, że i Stephan- jak zapewne i każdy z nas- jest stradivariusem wymagającym konserwacji :)