Motto

Najpiękniejsze morze jeszcze nieujrzane
Najpiękniejsze dziecię śni jeszcze w kołysce,
Dni, te najpiękniejsze, są jeszcze przed nami,
A to, co chciałem ci powiedzieć, to najpiękniejsze
jeszcze niewypowiedziane.
(
tłum.własne wiersza Nâzım Hikmet)

czwartek, 26 maja 2011

Podróże nieliterackie - W lesie Endymiona chowając się przed Selene

Wiele lat temu oglądając  film "Powrót do Howards End"  po raz pierwszy w życiu zobaczyłam te typowe dla angielskiego krajobrazu niebieskie dzwoneczki  i jak dziś wyraźnie pamiętam scenę nocnej lektury z nieszczęśliwym bohaterem uciekającym od realności w marzenia literackie.

Leonard Bast marzył na jawie o czytaniu, czytając przenosił się w inny świat, a kiedy ten świat pewnego dnia stał się realny, rzeczywistość zupełnie nie sprostała wyobrażni.. Wschód słońca w książkach nie był  tak zimnym i bladym, jakim okazał się być dla Leonarda, a wyśniona podróż do ukochanej  poprzez nierealnie piękne fioletowe pola oświetlane blaskiem księżyca okazała się być ostatecznie jedynie piękną zapowiedzią mało pięknej śmieci.
"Ankle deep, he waded through the bluebells".
Tak wyglądało marzenie na jawie Leonarda Basta w filmie "Howards End",
inspirowane obrazami  Samuela Palmera
Pamiętam swoje zaciekawienie dopiero otwierającymi się dla mnie dopiero  komplikacjami  przynależności do angielskiej klasy społecznej, zaskoczenie całą symboliką moralnego dziedziczenia  Imperium, swój zachwyt tamtymi obrazami  i poczucie pokrewieństwa emocjonalego z Ivory. Byłam przekonana, że natura jako taka jest pozbawiona kiczu, podobnie jak i wartości moralnych - tylko my ludzie nadajemy jej taką wartość, a artyzm przejawia sie w metodzie jej przedstwiania, nie mając żadnego związku z obiektem przedstawienia.  Dość szybko sięgnęłam po książkę E. M. Forstera w dziecinnej nadziei odnalezienia głębszej symboliki  tej sceny, może nawet związanej z celtycką mitologią.   Oczywiście okazało się, że  E.M. Forster ani słowem nie zająknął się o żadym morzu fioletu;  w jego  powieści  natrafia się w tym miejscu na moralny dylemat Leonarda, na  dość skłębione myśli i poczucie popełnienia niegodziwości, rozważania o żalu, który tylko osłabia i nijak nie wspiera rozwoju moralnego. Na ścieżce wzdłuż drogi do Howards End  rosną  niebieskie przetaczniki i żółte pierwiosnki, ale mowa jest o samochodach,  mijanych po drodze osobach  i dojściu  z upływem czasu do zaskakującego dla bohatera przekoniania, iż cały świat jest z natury dobry.
"Wciąż od nowa trzeba bić na alarm, tu i tam co rusz muszą straszyć duszki leśne, zanim uczucie czystej radości wyzwoli  się od swej powierzchowności. Dla Leonarda było to dość sprzeczne uczucie radości wypływającej z cierpienia. Smierć niszczy człowieka, ale jej wyobrażenie ratuje go  - lepszego wyjaśnienia trudno by szukać."*

Leonard Bast przychodzi przeprosić, "wystraszony, ale szczęśliwy, zawstydzony, ale bezgrzesznieć" * i wreszcie pogodzony z poczuciem własnej winy. Jego podróż wieńczy jednak nie otrzymanie przebaczenia, lecz śmierć, a zadośćuczynienie dokona się symbolicznie jedynie dla jego dziecka.

Ivory przełożył tę senę na język filmowy w niezwykle  twórczy sposób, nie tracąc nic z wymowy powieści  i otwierając pole dla własnej kreatywności.. Z biegiemi czasu uległam fasynacji  porównywania słowa pisanego zwykle autorstwa jednej osoby z wizjami  - zwykle zespołu ludzi- tych samych wydarzeń zapisanych na taśmie filmowej.
Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony

Nie będe tu oskarżac Ivory'ego o wpojenie we mnie fasynacji do angielskich filmów kostiumowym,  chcę tylko napisac, że po kolejnym z nich znalazłam wreszcie nazwę tych kwiatów bluebells zwanych w polskich tłumaczeniach hiszpańskimi dzwonkami, angielskimi  hiacyncikami, a tak w ogóle to i endymionkami :), a powiązanie ich  rozmaitych nazw z mitologią  grecką - Hiacynt, Endymion -było już tylko miłym odkryciem. Nazwa "hiszpańskie dzwoneczki" (spanish bluebells) wraz z opisami całych lasów Endymiona (to moje wolne tłumaczenie bluebells wood) zasugerowało mi, że jeśli kiedyś tam pochodziły z Hiszpanii, to może są - niczym wrzosy na wyspie księcia Edwarda :) - też do odnalezienia nieco bliżej mnie niż w Anglii.  I rzeczywiście. Google w tym wypadku okazały się być niezwykle  skutecznym instrumentem pomocy i  dzięki nim jak dotąd odkryliśmy dwa piękne miejsca w Niemczech i w Belgii, a moje zdjęcia stamtąd zamieściłam na moim  innym blogu. Szczególnie las Hallerbos niedaleko Waterloo  pełen majestetycznego spokoju i ciszy jest godny podróży. I chociaż trafiliśmy do niego -z winy globalnego ocieplenia-  już nieco za późno, kiedy endymionki już przekwitały, to jednak udało mi się przez moment zrozumieć, dlaczego angielskie bajki tak pełne są elfów i duszków leśnych :)

Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony
Udało nam się mimo szybko kroczącego w tym roku lata  uniknąć rozczarowania Leonarda Basta. Swiat realny okazał się być dla nas wspanialszym  niż ten książkowy;  Las Endymiona zachwycił nas w rzeczywistości dużo bardziej niż uczyniły to już wcześniej zdjęcia i filmy i teraz już wiemy, że jeśli nic nam nie stanie na przeszkodzie, to w przyszłym roku wybierzemy się tam znów. Ja nawet ścierpię pewną gospodę pamiętająca zapewne nie tylko Wellingtona i Napoleona, ale pewnie i przodków ich koni, którą mój mąż upatrzył sobie na nocleg w przyszłym roku.


Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony


Są książki, które czytamy jak najszybciej by poznać ich zakończenie, są książki, które wracają do nas po latach, a ich wymowa zmienia się tak radykalnie, jak my się zmieniliśmy przez upływ lat i są książki, które wprowadzają nas w tak nam bliski i fasynujący świat, że z niepokojem obserwuje się malejącą ilość kartek próbując zatrzymać uciekający czas poprzez odwlekanie jak najdłużej przeczytania zakończenia.
Niewiele jest miejsc w swiecie, w których po prostu chce się być zawsze, niezależnie od pogody, towarzystwa i wszelakich warunków zewnątrznych. Bardzo się cieszę, że odkryłam kolejne takie miejsce.

Tych, którym będzie trudno i w przyszłym roku wybrać się w takie miejsca zapraszam w podróż wirualną do Hallerbos w Belgii: a wszystkim Mamom ( także tym, których jedynym dziecięciem jak dotąd jest ich blog) życzę pięknego dnia i możliwości odkrywania realnego świata piękniejszego niż marzenia.

*E.M. Forster "Powrót do Howards End " w moim przekładzie z niemieckiego

poniedziałek, 23 maja 2011

"Zaplecze" - Marta Syrwid

"Zaplecze" - Marta Syrwid

To książka, po którą nigdy bym sama nie sięgnęła. Czara z bloga "rozcinam pomarańcze" skusiła mnie przesympatyczną recenzją Zosik  i chociaż cieszę się, że książkę przeczytałam(dziękuję Czaro!), to bardzo trudno jest mi ją polecić dalej.
Anoreksja będąca leitmotywem tej książki jest mi  bardzo obcym tematem, moje wyobrażenia o niej  obejmowały problemy z własnym ego, poszukiwanie własnego potwierdzenia w oczach innych, idealizowanie wartości ciała etc.
 W wypadku  "Zaplecza" okazało się, że anoreksja może być rodzajem samookaleczania się, gdzie zamiast żyletki używa się głodu i którego przyczyny leżą w reakcji na wrogi  świat zewnętrzny... Brutalność otoczenia jest jednak w patologiczny sposób potrzebna, ba konieczna do wewnętrznej moblizacji  kształtowania siebie, a definiowanie własnej osobowości przebiega  poprzez jedyne tworzywo podlegające kontroli  -własne ciało. Cała koncepcja odrzucenia i pogardy świata zakłada konieczność odnalezienia jakiegoś punktu wyższości nad innymi, a skoro nie można go uzyskać ani moralnie ani intelektualnie czy chociażby statusem  społecznym  to pozostaje jeszcze estetyka zewnątrznego " ja". Własne ciało jest jednak jak i inni żywi uczestnicy tego teatru absurdu zwanego życiem -zdradzieckie, niepokorne i niekoniecznie chcące poddać się narzuconej woli.

"Zaplecze" czytało mi się dość trudno, niezależnie od poruszanej problematyki,  jako że wstęp zdradzał pewne ambicje literackie, ale sama fabuła  nabierała życia dopiero, gdy autorka- nie wiem czy zamierzenie?- przechodziła na  prosty język młodzieżowy ; fragmenty charakteryzujące życie rodzinne dookoła polsatu zdradzały więcej  autentyczności  niż upoetycznianie przeżyć wewnętrznych.  Autorka uczyniłaby swoją bohaterkę bliższą czytelnikowi decydując się na jedną formę samorefleksji .
Te ambicje uniemożliwiają też według mnie polecenie książki ewentualnie osobom dotkniętym problemem anoreksji, jako że autorka  chcąc narysować większy obraz pozostawiła czytelnika ze wyrywkowym szkicem fragmentu życia nastolatki, bez ostatecznego zakończenia i nie przedstawiając żadnej alternatywy.

Książkę doczytałam do końca łamiąc zasadę niejedzenia słodyczy w poście i  zagryzając ją tabliczką czekolady... Moja silna wola stała obok mnie i chciałabym napisać, że pękła ze mnie ze śmiechu. Ale raczej i jej i mnie było żal  tego biednego dziecka z "Zaplecza", za które myśmy tę czekoladę zjadły..

wtorek, 17 maja 2011

Zbaranieliśmy doszczętnie, czyli o tym jak Stanisław Barańczak został nazwany Barańskim

Ci, którzy znają tego bloga od jego początków wiedzą, że bardzo lubię film Bright Star, czyli "Jaśniejszą od gwiazd". Ci, którzy mają pecha mieć ze mną kontakt w życiu realnym, wiedzą, że obdarzam znajomych przedmiotami własnej namiętności mając zawsze do końca nadzieję rozpalić ich do własnej pasji. :) W wypadku "Bright star" byłam  nieco rozczarowana polskim wydaniem DVD, a niedawno wpadło mi w ręce wydanie "Jane Campion Box"zawierające dwa filmy-  "Fortepian" i "Jaśniejszą od gwiazd". Okazuje się, że nie doceniłam kreatywności wydawcy tudzież niskich płac edytorów i że może być jeszcze gorzej.


Dawno,dawno temu żyl i tworzyl wybitny znawca literatury, tłumacz i poeta Stanisław Barańczak. Ponieważ jego nazwisko przyciagalo wszystkich kupujących do sklepów wpędzając biednych obywateli  w materialną ruinę rozsądny rząd wraz z senatem po latach dyskusji nad  palącym  problemem ubóstwa własnej inteligencji  przekonali wydawcę do kolportowania kolejnych wydań tłumaczeń pod nic nikomu mówiącym  pseudonimem. Pana Barańczaka wysłano prewencyjnie  na antypody imperialistycznych uniwersytetów, a jego miejsce zajął nikomu nie znany obywatel Barański, skromny chłop z Targówka, powiat Pacanowo. Oczywiście polski rząd  wspaniałomyślnie zrównoważył   straty wydawcy odpowiednią sumą z budżetu ZUS i eeee, właściwie to wcale nie wydaje mi się śmieszne...

Drogi BestFilmie, rzeczywiscie niekiedy wasze filmy są  Best, ale dlaczego wydajecie je w BadBadOooSoBadEdition?

Spieszę wam donieść, że wbrew obiegowej opinii z krajów anglosaskich nie każdy Polak nosi nazwisko kończące się na -ski.  Sugerowaliście się być może  nazwiskami  panów Tuskskiego, Wałęskiego i Małyszskiego,  ale pomyślcie chociażby o panach Kaczyńczaku czy Komorowszczaku. I o tym, że tak wadliwe produkty każda firma usunęłaby natychmiast ze sklepów nie tyle bojąc się procesów dotyczących praw autorskich, lecz zwyczajnie  dbając o własne dobre imię.

 Jeśli ma być  po angielsku to  Best Film COshame on you.

sobota, 23 kwietnia 2011

Z dala od domu

Przesyłam wszystkim życzenia 
Wesołych i Spokojnych Świąt 
WielkiejNocy 
Zmartwychwstania Pańskiego.

*******************************************************************


Otrzymałam od rozcinającej pomarańcze Czary książkę Marty Syrwid "Zaplecze", która tematem głodu z "własnego wyboru" towarzyszyła mi przez czas Wielkiego Postu. Recenzji tym razem nie uda mi się napisać, możę przy następnej okazji dostępu do internetu, póki co  bardzo serdecznie dziękuję Czarze:-) i zgodnie z umową przekazuję książkę dalej. Osoby zainteresowane proszę o wpisanie się w komentarzach i podanie swojego adresu na maila, wtedy książka ruszy w podróż od razu  po świętach.

środa, 13 kwietnia 2011

"Zniwiarz słów"- bajka Izu Troin

Daleko, daleko, za górami, za lasami jest takie księstwo, w którym ludzie odżywiają się słowami i literami zerwanymi z drzew.  Jego mieszkańcy potrzebują książek, by nie umrzeć z głodu, a  z pomocą przychodzą im żniwiarze słów  przywożący workami zerwane prosto z drzew słowa, układane zręcznymi palcami w poręczne księgi. Niektóre z tych książek są jednak zabronione, gdyż ich lektura - zbyt emocjonalna- związana jest z zarażliwą chorobą wypisującą nieodwracalne zmiany na czytelniku.
Bohaterem opowieści jest jeden z owych żniwiarzy słów, Nadal.




Krótki film ( ca 10 min.) "Le bûcheron des mots" / "Der Wortfäller" czyli  dosłownie "Drwal słów" w wolnym tłumaczeniu " Słowokosiarz"/ "Zniwiarz słów"  można też obejrzeć po niemiecku lub po francusku na stronie Arte.
Historia niezbyt nowa przykuła moją uwagę chińską wycinanką, mieszanką językową i wokalem polskim w wykonaniu nieznanej mi dotąd Aldony Nowowiejskiej. Jej utwór " Wietrze wiej" można też odsłuchać na youtubie.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Łapiąc motyle w kwietniu, czyli Do You Never Laugh, Miss Eyre?

Najokrutniejszy miesięc to kwiecień. Wywodzi
Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza
Pamięć i pożądanie, podnieca
Gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz. *

Tragedia katastrofy elektrownii atomowej w Fukushimie wpłynęła też  na rynek księgarski w Niemczech. W kategorii "literatura dla dzieci i młodzieży" na listę bestsellerów wywindowała się nagle powieść z 1987 " Die Wolke " Gudrun Pausewang zainspirowana katastrofą w Czernobylu i fabularyzująca "co by było gdyby" na terenie Niemiec. Powieść została zekranizowana w 2006 pod tym samym tytułem ( po polsku :  "Chmura") , a jej aktualna popularność wyparła nawet -po dwóch latach niezachwianego przewodnictwa- jedną z części wampirzej sagi p. Meyer. Książka dostępna jest także w wersji komiksowej a la manga.
Do niemieckich kin wchodzi też akurat teraz rosyjska wersja wydarzeń z 26 kwietnia 1986 w Czernobylu, "V Subbotu" ( "An einem  Samstag" ) próbująca pokazać  historię sprzed 25 lat z punktu widzenia zwykłych mieszkańców miasta.-Z trailera można dowiedzieć, co robić, kiedy obok koniec świata :-  Podobno czerwone wino świetnie pomaga, w Majaku i Kurczatowie też pili.

Książki  nie czytałam, filmu raczej teraz nie obejrzę; sprzeczne opinie na ich temat wywołują we mnie obawy, iż autorzy nie stanęli na wysokości zadania, a tam gdzie wszystko jest już czarno-białe trzeba niezwykłej samokontroli i talentu rysowania delikatną kreską, by nie dorysować zupełnie niechcący jeleni na rykowisku.
Osobiście wydaje mi się, że warto by raczej popularyzować wśród młodzieży np.  mangi Keiji Watanabe wydawane w Polsce p. t."Hiroszima 1945 Bosonogi Gen".
Ich autor jako sześcioletnie dziecko w Hiroszimie był zmuszony obserwować śmierć swoich bliskich, a własne przeżycia, zupełnie wolne od nienawiści Amerykanów,  przełożył na papier i prace charytatywne poza wszelką aktywnością polityczną czy organizacyjną.  W najnowszym wywiadzie dla Spiegla z 28.3 stwierdził  :" Japończycy łatwo sią dopasowywują i potrafią wiele znieść. Słysząc zapowiedż z megafonu, postępujemy dokładnie według zaleceń. Mamy tendencję do wierzenia we wszystko, co nam rząd opowiada. Taka jest japońska mentalność -słuchać bezstronnie i bez uprzedzeń. Teraz jednak nadszedł czas, kiedy powinniśmy stać się krytyczniejsi."  Z przykrością  myślę, że krytycyzm jako taki w japońskich oczach nadal będzie zwyczajnym brakiem godności, wspólnym dla wszystkich obcych i ewentualnie japońskiego pokolenia pasożytów, jak to ostatnio skomentował burmistrz Tokio Shintaro Ishihara zjawisko freeter- "Powinniśmy wykorzystać to tsunami jako szansę oczyszczenia Japonii raz na zawsze. To byla kara z nieba ", krótko mówiąc, to społeczeństwo ma się zmienić i więcej pracować ; z rządem, firmami i polityką jest wszystko jak najbardziej w porządku. To, co jest zbyt straszne,by się zdarzyło, po prostu nie może się zdarzyć.

Na moim innym blogu Tokio nad Renem zamieszczałam zdjęcia i informacje o różnych akcjach i sposobach pomocy Japonii. Teraz robiąc zakupy w niemalże każdym miejscu- także ksiegarni i kawiarni - przy kasie dostrzegam tabliczki informujące, jaką sumę  firma przekazała na rzecz pomocy ofiarom tsunami  podające  niekiedy jeszcze adres internetowy Niemieckiego Czerwonego Krzyża - bez nachalnosci, bez nawolywania do datków, krótko i zwięźle " Przekazalismy 2 miliony Euro na pomoc ofiarom tsunami. Jeśli chcesz i  pomóc i ty, możesz to zrobić poprzez Czerwony Krzyż". 
Zdaję sobie sprawą, że dla większości czytelnika tego bloga ( wyłączając może mieszkańców Wałbrzycha :)) Japonia jest tak daleko i tak nierealna, że już księżyc wydaje się być dużo bliższym- w końcu widać go codziennie, a Japonii raczej nie. Ale to jest mój świat codzienny, mój i wielu Polaków mieszkających w tym mieście.
*****

Nie obejrze szybko "Chmury" czy " Zwykłej soboty".  Za to bardzo mnie kusi film dokumentalny "Im Himmel, unter der Erde ( w niebie, tam pod ziemią)", zdobywca nagrody publiczności na tegorocznym Berlinale. Trailer podszyty sympatycznym humorem zapowiada ciekawą historię cmentarza, którego magicznej siły bali się nawet  naziści, nie mający odwagi go zamknąć aż do końca swojego panowania  i na którym żydwoskie dzieci mogły się bezpiecznie bawić, w czasie gdy  wszystkie inne miejsca już tak bezpieczne nie były. Dwujęzyczny album Britty Wauer " Der jüdische Friedhof Weißensee/The Jewish cementery", z którego korzystali autorzy filmu opowiada przeszło 140 historii osób powiązanych z tych miejscem i mam nadzieję zapoznać się z nim wkrótce.
*****
Premiery marcowo- kwietniowe w niemieckich kinach Arthouse, czyli pooskarowo :
Ostatnio do tego w polskiej prasie natrafiłam na określenie " kino oldskulowe". Naprawdę tak się u nas pisze?

*****

Z półki period drama :
  • "Downton Abbey" będzie mieć premierę w polskiej TVN Style 16 kwietnia, godz. 22:15.
  • Jest już dostępny sountrack  "Jane Eyre" 2011. Jeśli komuś nazwisko Dario Marianelli nic nie mówi i nie kojarzy muzyki z "Dumy i uprzedzenia" ( 2005) czy "Pokuty" (Oskar za muzykę), to gorąco namawiam posłuchać tej najnowszej - niezwykle trafnie i wręcz niefilmowo oddająca i epokę i klimat powieści.- wybrałam dość smutne "Do You Never Laugh, Miss Eyre?""Awaken",  chociaz zapewne powinnam " Waiting for Mr. Rochester" i "Mrs Reed in not Quite Finished." :)
  • Marianelli napisał też muzykę do mniej znanego "I capture the castle"/ "Nie oddam zamku", który chciałabym rozreklamować wsród miłośników cyklu "Ani z Zielonego Wzgórza". Powieść Dodie Smith ( autorki "101 dalmatyńczyków") jest dobrze się sprzedającym klasykiem na amerykańskim i angielskim rynku, a polski wydawca nie musiałby się ani obawiać strat finansowych, ani zarzutów rozpowszechniania kolejnej grafomanii wśród młodzieży. Drogi wydawco,odwagi :)

Spanish bluebells i " I capture the castle",
czyli hiszpańskie hiacynciki, zwane endymionami w nocnym śnie z " Nie oddam zamku"


*****

z cyklu "lecą wieloryby", czyli  google niekoniecznie zaprowadzą  do Rzymu:
do Pemberley jest tutaj trafili poszukujący (pisownia oryginalna) :

jak napisac dobry list do bratowej opisujacy moje uczucia
figurki kominiarza
chciałbym żebyśmy byli motylami po angielsku
"barbara sudoł" "kogutek ziutek" -sklep -realizacja -cena -ceny
let me live filmweb
depardieu oświetlone oczy
podkład muzyczny przyrodniczy
analiza wiersza o panu tralalińskim
scenariusze na misterium spalanie

Poszukujących porządnego listu do bratowej ( 5 trafień w ciagu jednego dnia, sic!) bardzo przepraszam, ale nie posiadając takowej nie potrafię pomóc.
Film" let me live" chyba musi dopiero zostać wymyślony, ale tytuł ma frapujący:)
A motylem po angielsku tez bym zostać chciała, już nie kojarzy mi się tylko z latającym masłem:), więc jeno szkoda, że google  nie zaprowadziły poszukującego na strony o Keatsie, tylko na posta o serialu przyrodniczym "Life".
*****

Edycja :Właśnie ukazał się czwarty numer Archipelagu . Wszystkim autorkom serdecznie gratuluję!
ARCHIPELAG

*****

*cytat pochodzi z "Ziemi jałowej" T.S. Eliota w przekładzie Cz. Miłosza

czwartek, 17 marca 2011

Made in Japan

Właściwie to świat wokół mnie jest piękny
Właściwie to chciałam łapać motyle w marcu, na błękitnej wstążce okalającej teraz Tokio nad Renem
Właściwie to cztery dni pisałam posta o tym, jak zostanę lektorką książek dziecięcych dla polskojęzycznych pędraków prosząc blogerów o pomoc we właściwym doborze literatury koniecznie polskich autorów.
Właściwie to chciałam podzielić się doświadczeniami wychowywania dwujęzycznego pocieszając tym nowo poznane mamyz podobnymi problemami.
Właściwie to podyskutowałabym o fenomenie e-bestsellerów na Kindle wydawanych bez agentów, bez wydawcy i dostaczających autorom milionów fanów i dolarów- czy u nas ktoś czyta tych autorów: Amanda Hocking, Stephen Leather, Victorine Lieske??
Właściwie to miałam napisać o moim zachwycie  Pawłem Huelle, o moim zdumieniu Stasiukiem i najnowszej ekranizacji " Riding South" według powieści Winifred Holtby
Właściwie to życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic.
.
Ale od piątku siódmej rano, kiedy otrzymaliśmy pierwszy telefon o trzęsieniu ziemi i tsunami to wszystko jest zupełnie inaczej. Swiat fikcyjnych historii przestał mieć takie znaczenie, jakie miał dotąd. Próbujemy pozostać w kontakcie z bliskimi w Japonii zbierając informacje o znajomych poprzez znajomych, oglądajac na przemian BBC, NHK, ARD i TVP.
Nie umiem sięgnąć po żadną książkę. nie umiem oderwać się od rzeczywistości, tej odległej i tak jednak bliskiej.
Podobno nic się nie zdarzy.
Podobno wszystko będzie jeszcze dobrze.
Podobno to tylko zachodnie media tak wyolbrzymiają sytuację.
Podobno Tokio jest wystarczająco daleko.
Podobno wszystkie elektrownie jądrowe są bezpieczniejesze od jednego przelotu samolotem.
Podobno taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy.
Podobno uciekają tylko cudzoziemiecy.
Podobno tak naprawdę już jest za poźno.
Podobno.
Czekamy,
czekamy, aż ci w Fukuszimie zdążą.

Na stronie Frankfurter Algemeine Zeitung znalazłam list autorki "Made in Japan". Akira Teruda ( mimo tego imienia to kobieta :)) zdobyła wiele nagród powieścią przedstawiająca w wielce drastyczny sposób strach przed życiem, codzienny bezwład i brak wewnętrznej motywacji (ennui).
Nie jestem pewna, czy w naszym społeczeństwie, gdzie właściwie wszystkie emocje eksponuje się codziennie w imię szczerości będzie łatwo zrozumieć apel Kurody do społeczeństwa, którego najwyższą cnotą jest nie obarczanie innych własnymi emocjami. Mimo to przytaczam fragmenty :
"Drodzy przyjaciele,
"najlepszą drogą do szczęścia jest umiejętność szybkiego dopasowania się do zmian, jakie przynosi ze sobą życie"  pisze autor i duchowy nauczyciel Don Miguel Ruiz. Chcę wam powiedzieć, że zdecydowałam się przestać pozwalać lękom sobą rządzić. Mam tego tak dosyć. Rozpoznać, co się zdarzyło i ocenić sytuację to zupełnie coś innego niż się bać.  Strach i smutek można wyrazić, ale nie powinno się nimi kierować. Co w aktualnej sytuacji jak najbardziej da się praktykować.
Proszę, nie próbujcie ukrywać swoich uczuć czy  poczucia winy, gdyż z czasem będzie jeszcze gorzej. Rozmawiajcie otwarcie z innymi. Nikt nie żyje sam dla siebie. Ukażcie innym swoje uczucia i mówcie, kiedy chcecie płakać, pozwólcie swoim łzom płynąć.Temperatura waszych łez, gryzący ból w krtani i nosie uspokoi was, ponieważ pokaże wam, że wasze ciała funkcjonują normalnie. Dzięki Bogu jesteście przy życiu i dlatego odczuwacie ból i smutek.
Zawsze sądziłam, że jeśli kiedykowiek coś  u nas się zdarzy, to ucieknę. Ale od czasu tego trzęsienia ziemi zmieniłam kompletnie swoje nastawienie, czuję się bardzo związana z tym krajem i jego ludźmi.  (...)
W tym momecie zadzwonił do mnie przyjaciel z zachodniej części Japonii. Powiedział, że mam natychmiast opuścić Tokio, zanim będzie za późno. Wiem, że wielu moich przyjaciół jest przygotowanych do odjazdu. Oglądam wiadomości i słyszę, że kolejny reaktor wybuchł.
Może jestem zwyczajenie głupia, nie wiem. Wiem, że teraz się nie boję.  Zostaję w Tokio i piszę do was.
Akira"


Co zostało po uśmierconej historii...
Rozwidniony dzień dzisiejszy i mające nadejść jutro
Poza tym nic nie zostało
Poza tym nic nie zostało.
(Tanikawa Shuntaro- "Co zostało po uśmierconym mężczyźnie"
w tłum. Tadeusza Sliwiaka i Adachi Kazuko)

Podobno w ciągu najbliższych 48 godzin wszystko się rozstrzygnie.
Podobno będzie dobrze.
Musi być dobrze.
Proszę, niech będzie dobrze.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Tańczcie, tańczcie, inaczej zginiemy - "Pina" najnowszy film Wima Wendersa

Ach, wreszcie wiem, po co stworzono 3 D!

Kurtyna ocierająca się o głowy widzów, deszcz spadający na nasze płaszcze, ręce wyciągnięte w moją stronę, że aż trzeba było się powstrzymać przed uchwyceniem dotyku - jeśli kino kiedykowiek chciało umieścić widza wśród aktorów na ekranie, to w "Pinie" jest tego najbliżej jak tylko możliwe. I jest to chyba najdoskonalsza metoda zaprezentowania tańca - nigdy dotąd nie miałam tak przeogromnej możliwości przyjrzeć się tak dokładnie i tak blisko poszczególnym ruchom i gestom nie tracąc jednocześnie wizji całości. Ten seans mogę bez żadnej przesady nazwać - we fragmentach- prywatnym spektaklem pięćdziesięciu osób tylko dla mnie i rozumiem już teraz, jaki pomysł miał Wim Wenders chcący przenieść przedstawienia taneczne słynnej Piny Bausch na ekran.


Do tego jednak nie doszło. Pina Bausch zmarła niespodziewanie tuż przed rozpoczęciem prac filmowych i projekt nie został zrealizowany. Po czasie żałoby, dyskusjach z rodziną i członkami teatru Wenders zdecydował się na inną formę tego filmu - hommage, rodzaj hołdu dla artystki, a film, który jest wszystkim, ale nie filmem :), stał się rodzajem teatru w teatrze, publicznym prywatnym pożegnaniem, i jednocześnie tym, czym miał być wcześniej, czyli zapisaniem na niczego niezapominającej taśmie filmowej pracy Piny. To prezent - jak informują pierwsze słowa - " film dla Piny Bausch od Wima Wendersa".

Jedna z zapierających dech  scen, podobna odgrywała się na betonie :
ile lat zaufania trzeba mieć do partnera, by odegrać coś takiego?

I mimo tego zdawałoby się ciężkiego balastu oddawania hołdu, mimo głębokich i wielorakich tematów poruszanych w najsłynniejszych spektaklach grupy teatru tańca Tanztheater Wuppertal użytych wyrywkowo do ustawienia ram filmu ( a każdy z tych tematów zasługuje na duża literę) - mimo Bólu, Miłości, Rodzenia, Smierci, Pożegnania, Pożądania Za Każdą Cenę , Instynktów Pierwotnych, Tęsknoty Za Nieosiągalnym i Jakże jest Skomplikowane Być Mężczyną Być Kobietą........ stworzono film niesłychanie żywy, ośmielam się powiedzieć, energizujący.
Kto wie, co powiedzial sw. Augustyn o tańcu, ręka do góry i łapać bilet do kina
Który obchodzi sie absolutnie bez patosu; padające zdania w kolorowej mieszance języków ojczystych tancerzy sa proste i od serca: " Pina obserwowala mnie przez dwadzieścia lat. To dłużej niz moi rodzice". I trafiające prosto w serce.
To pewnie i moja przyszłość, jeszcze nie teraz, jeszcze nie jutro, ale kiedyś będzie tak pewnie i dla mnie.

Chcę zapamiętać rosyjskiego kosmonautę, Pana Architekta w niewidzialnych japonkach, Mistrza Kendo w kwiaciastym kimonie, Ją nieumiejącą zerwać się z łańcucha, Fauna w podwieszanej kolejce wuppertalskiej, Chaplina z rozłoszczonym psem - tyle małych postaci,dużych zderzeń i spotkań.
I cielęcina w baletkach.

"Pina" - z koszmarnym zaetykietowaniem w kategorii "musical" - absolutnie nie wymaga żadnego przygotowania lub wiedzy z zakresu tańca lub teatru. Jeśli ktoś potrafi oglądać zawody sportowe przez półtorej godziny nie nudząc sie przy tym i dopuszczając do siebie myśli  " że  człowiek tyle potrafi", to obiecuję, że będzie w stanie dobrze spędzić i te 100 minut humoru, smutku, wspominania nieobecnej, tęsknot i ułudnych nadziei, jakie z sobą przynosi teatr.

Ciała ludzkie - te doskonale zawodne maszyny- na tle miasta z żelaza, pełnego wspomnień o nieczynnych fabrykach i jakże nadal żywego dzięki współczesnej maszynerii wypadają nie krucho, lecz zwycięsko; według mnie wygrywają wszystkie konkurencje bez stawania w żadnym konkursie. I chociaż łapałam się niekiedy na myśli, czy płeć w zawodzie tancerza nie podlega androgenicznym metamorfozom, to  jednak przedmiotem tańca był najczęściej właśnie dualizm płci.
Po projekcji w moim kinie widzowie klaskali długo, niczym po wspaniałym spektaklu w teatrze, jak najbardziej zasłużenie i jakby oczekując, że tancerze nagle pojawią się na scenie i pokłonią się nam wszystkim...
A my z moją córeczką musiałyśmy po wyjściu powstrzymywać się przed tańcem w niezwykle ulewnym deszczu :)

Trailer na stronie oficjalnej filmu.

piątek, 25 lutego 2011

Christopher Isherwood bez Heinza -"Christopher and his kind" / "Christopher und Heinz"

"Obym i ja, jak oni
Złożony z Erosa i prochu
Wśród tej samej rozpaczy
I nicości trwał w mroku
Płomieniem afirmacji."
***

Miałam rzadką okazję obejrzeć produkcję BBC jeszcze przed jej premierą w Wielkiej Brytanii na niemiecko-francuskim kanale Arte. Niedzielny wieczór poświęcono postaci Christophera Isherwooda przypominając najpierw słynny musical "Kabaret " (1972) z Lisą Minelli i  Michaelem Yorkiem  (scenariusz powstał w oparciu o   "Sally Bowles", "Goodbye to Berlin", "Mr. Norris Changes Trains", często wydawane razem jako "Berlin Stories")  i wyświetlając następnie ekranizację  autobiograficznej powieści "Christopher and his kind" jako " Christopher und Heinz" ( w wolnym tłumaczeniu "Christopher i jemu podobni"-nie znalazłam nigdzie polskiego tytułu,  możliwe, że powieść nie była nigdy  przekładana na język polski).
"Głód nie daje wyboru żadnego
Tylko miłość bliźniego lub śmierć."
***
Rok 1928, Christopher Isherwood przybywa do Berlina na zaproszenie przyjaciela ze studiów, W.H. Audena. Naziści pną się powoli pod drabinie władzy, ale  na razie nie ma specjalnych powodów do niepokoju , życie w Berlinie jest tanie  i dla artysty poszukującego inspiracji dużo atrakcyjniejsze-  grasująca inflacja i wysokie bezrobocie wpędziła wielu mężczyzn w prostytucję, a tajne kluby "tylko dla panów"  zdają się być dla obu Anglików spełnieniem wyobrażeń o wolności.  Jak w pewnym momencie stwierdza Auden, wiekszość z bywalców klubu jest heteroseksualna, a  "nasze pożądanie jest dla nich tylko potwierdzeniem ich męskości".
W każdym z nich tętni ten sen,
Błąd tęsknoty za nieosiągalnym:
Nie " Chcę powszechnej miłości"
Ale "Chcę sam być kochany".***
To jest jedyne zdanie, które zostaje w mojej pamięci z z tego filmu. Nie wiem, czy  moje wyczekiwanie tej biografii, czy dubbingowane dialogi, czy błędy scenariusza, czy osadzenie głównego bohatera na  nieruchomym cokole obserwatora spowodowały, że film mnie tak rozczarował. Herr Ischerwü  jako stenograf , ba, plagiator własnego życia, tnący na kawałki przeżycia pierwszej miłości i sprzedający je w patchworkowych kawałkach jakoś nie wzbudził mojej sympatii. Przeczytałam sobie zatem na pociechę drugi raz "Samotnego mężczyznę"  spędziłam kilka chwili z wierszami  Audena i jestem gotowa zmierzyć z kolejnym  rozczarowaniem . :)
Czy zdołam nauczyć się cierpieć
Nie rzucając ironicznych ani zabawnych uwag
O cierpieniu? Nigdy nie podejrzewałem, że droga prawdy
Jest drogą milczenia, gdzie czułostkowe gadanie
Jest tylko pułapką i nawet dobra muzyka
Jest zgrzytem, a ty, naturalnie, nigdy mnie nie uprzedziłeś.
Jeśli będę odtąd pracował uczciwie i bez wytchnienia,
I miał szczęście, może w chwili kiedy śmierć zada
Swoje dławiące pytanie, będę właśnie bliski wiedzy
Jaka jest różnica między blaskiem księżyca a światłem dnia...
Widzę, że się zaczynasz wiercić. Zapomniałem. Dla ciebie
To nie ma znaczenia.
(fragm. poematu W.H.Audena "Morze i zwierciadło" 
w tłum. H. Krzeczkowski)



***Cytaty pochodzą z  "1 września 1939" W.H.Audena w tłumaczeniu S. Barańczaka.

sobota, 12 lutego 2011

Swiat miniony? Joanna Bator - "Piaskowa Góra"

Od dłuższego czasu szukam powieści pani Joanny Bator "Japoński wachlarz" (chociażby z racji życia w Tokio nad Renem), niestety, wszelakie księgarnie internetowe pokazują naprężoną pierś "nakład wyczerpany", a allegro uśmiecha się do klienta za wartą wcześniej 27 zł pozycję obecnie za jedyne140 zł. Na moje chorobowe mamrotania telefoniczne w temacie poszukiwania utworów p.Bator rodzina zareagowała bardzo miło i tak stałam się w święta posiadaczką "Piaskowej Góry" i "Chmurdalii" . Dziękuję!

Joanna Bator - Piaskowa Góra
Opowieść o kilku rodzinach powiązanych wspólnym życiem w wieżowcu na- jak to  dawno, dawno temu mówiono- Ziemiach Odzyskanych. Babel na Piaskowej Górze w Wałbrzychu.
Zaścianek polskich wsi wprowadza sie do opuszczonych miast poniemieckich, ale zamieszkanie w pustym mieście nie jest w stanie przebarwić czy choć odbarwić ich mieszkańców. Bliskość w tym powojennym i komunistycznym świecie " homo homini lupus" oznacza w najlepszym wypadku bezceremonialność, codzienność ma do oferowania prócz rozczarowań ewentualnie jeszcze niewiele owocną, niekończącą się pracę , a w literaturze- jeśli się po nią w ogóle sięgnie -poszukuje się co najwyżej sentymentów ( a nie artyzmu, jak na to dyskretnie zwraca uwagę autorka.:)). Na kartach książki spotykamy i Janka Klosa i Leoncia z Isaurą, jak najbardziej z krwi i kości.

Największym walorem tej książki jest jej język, oryginalnie wykorzystujący ten potoczny, prosto z ulicy i  sloganów reklam. Autorka cytuje  z" taką dozą bynajmniej nie nieśmiałej "złośliwości. Pomiędzy zdrobnienia i trywialne wulgaryzmy potrafi od czasu do czasu wpleść odrobinę wpółczucia dla swoich bohaterów, by ich po chwili  znów obnażyć. Ci zostali jednak tak stworzeni, że nie byliby w stanie się za to obrazić. Stoją w tej książce nadzy, ale jedyne, co by mieli do powiedzenia to zapewne "no, tak to właśnie było, że ty to jeszcze pamiętasz, no, no, no".  Całkiem możliwe, że język wykreowany przez panią Bator umożliwia  literackie stematyzowanie tamtych czasów. Poezja jak dotąd potraciła na tym kamieniu zęby :(

Czytałam tę książkę, kiedy akurat w polskiej telewizji p. Tomasz  Lis i prof. Jan Tomasz Gross dyskutowali kwestię wojennego szmalcownictwa, a opowieści pani Bator wplatały się potwierdzającą, czerwoną nitką w  tezy kontrowersyjnego historyka.
Zaskoczyło mnie w kilku przejrzanych po lekturze recenzjach etykietowanie tej książki  "feministyczna".  Zdaje się, że przyległo do nazwiska autorki po innych jej książkach . Dla mnie żyjącej w kraju Alice Schwarzer to  określenie zawiera raczej nieco więcej niż tylko pisanie kobiety o kobietach.
Jeśli komuś podobał się klimat polskiego filmu "Wesele" z 2004 lub odpowiadała mu jego wymowa, to z tą książką może śmiało kontynuować przygodę.

Edycja
Na stronie wydawnictwa WAB przeczytałam informację, że książka Joanny Bator "Japoński wachlarz" zostanie wznowiona 1 czerwca 2011 w wydaniu poprawionym i rozrzerzonym!  Bardzo się cieszę i już się uśmiecham przepraszająco do mojej rodziny :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...