Motto

Najpiękniejsze morze jeszcze nieujrzane
Najpiękniejsze dziecię śni jeszcze w kołysce,
Dni, te najpiękniejsze, są jeszcze przed nami,
A to, co chciałem ci powiedzieć, to najpiękniejsze
jeszcze niewypowiedziane.
(
tłum.własne wiersza Nâzım Hikmet)

czwartek, 26 maja 2011

Podróże nieliterackie - W lesie Endymiona chowając się przed Selene

Wiele lat temu oglądając  film "Powrót do Howards End"  po raz pierwszy w życiu zobaczyłam te typowe dla angielskiego krajobrazu niebieskie dzwoneczki  i jak dziś wyraźnie pamiętam scenę nocnej lektury z nieszczęśliwym bohaterem uciekającym od realności w marzenia literackie.

Leonard Bast marzył na jawie o czytaniu, czytając przenosił się w inny świat, a kiedy ten świat pewnego dnia stał się realny, rzeczywistość zupełnie nie sprostała wyobrażni.. Wschód słońca w książkach nie był  tak zimnym i bladym, jakim okazał się być dla Leonarda, a wyśniona podróż do ukochanej  poprzez nierealnie piękne fioletowe pola oświetlane blaskiem księżyca okazała się być ostatecznie jedynie piękną zapowiedzią mało pięknej śmieci.
"Ankle deep, he waded through the bluebells".
Tak wyglądało marzenie na jawie Leonarda Basta w filmie "Howards End",
inspirowane obrazami  Samuela Palmera
Pamiętam swoje zaciekawienie dopiero otwierającymi się dla mnie dopiero  komplikacjami  przynależności do angielskiej klasy społecznej, zaskoczenie całą symboliką moralnego dziedziczenia  Imperium, swój zachwyt tamtymi obrazami  i poczucie pokrewieństwa emocjonalego z Ivory. Byłam przekonana, że natura jako taka jest pozbawiona kiczu, podobnie jak i wartości moralnych - tylko my ludzie nadajemy jej taką wartość, a artyzm przejawia sie w metodzie jej przedstwiania, nie mając żadnego związku z obiektem przedstawienia.  Dość szybko sięgnęłam po książkę E. M. Forstera w dziecinnej nadziei odnalezienia głębszej symboliki  tej sceny, może nawet związanej z celtycką mitologią.   Oczywiście okazało się, że  E.M. Forster ani słowem nie zająknął się o żadym morzu fioletu;  w jego  powieści  natrafia się w tym miejscu na moralny dylemat Leonarda, na  dość skłębione myśli i poczucie popełnienia niegodziwości, rozważania o żalu, który tylko osłabia i nijak nie wspiera rozwoju moralnego. Na ścieżce wzdłuż drogi do Howards End  rosną  niebieskie przetaczniki i żółte pierwiosnki, ale mowa jest o samochodach,  mijanych po drodze osobach  i dojściu  z upływem czasu do zaskakującego dla bohatera przekoniania, iż cały świat jest z natury dobry.
"Wciąż od nowa trzeba bić na alarm, tu i tam co rusz muszą straszyć duszki leśne, zanim uczucie czystej radości wyzwoli  się od swej powierzchowności. Dla Leonarda było to dość sprzeczne uczucie radości wypływającej z cierpienia. Smierć niszczy człowieka, ale jej wyobrażenie ratuje go  - lepszego wyjaśnienia trudno by szukać."*

Leonard Bast przychodzi przeprosić, "wystraszony, ale szczęśliwy, zawstydzony, ale bezgrzesznieć" * i wreszcie pogodzony z poczuciem własnej winy. Jego podróż wieńczy jednak nie otrzymanie przebaczenia, lecz śmierć, a zadośćuczynienie dokona się symbolicznie jedynie dla jego dziecka.

Ivory przełożył tę senę na język filmowy w niezwykle  twórczy sposób, nie tracąc nic z wymowy powieści  i otwierając pole dla własnej kreatywności.. Z biegiemi czasu uległam fasynacji  porównywania słowa pisanego zwykle autorstwa jednej osoby z wizjami  - zwykle zespołu ludzi- tych samych wydarzeń zapisanych na taśmie filmowej.
Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony

Nie będe tu oskarżac Ivory'ego o wpojenie we mnie fasynacji do angielskich filmów kostiumowym,  chcę tylko napisac, że po kolejnym z nich znalazłam wreszcie nazwę tych kwiatów bluebells zwanych w polskich tłumaczeniach hiszpańskimi dzwonkami, angielskimi  hiacyncikami, a tak w ogóle to i endymionkami :), a powiązanie ich  rozmaitych nazw z mitologią  grecką - Hiacynt, Endymion -było już tylko miłym odkryciem. Nazwa "hiszpańskie dzwoneczki" (spanish bluebells) wraz z opisami całych lasów Endymiona (to moje wolne tłumaczenie bluebells wood) zasugerowało mi, że jeśli kiedyś tam pochodziły z Hiszpanii, to może są - niczym wrzosy na wyspie księcia Edwarda :) - też do odnalezienia nieco bliżej mnie niż w Anglii.  I rzeczywiście. Google w tym wypadku okazały się być niezwykle  skutecznym instrumentem pomocy i  dzięki nim jak dotąd odkryliśmy dwa piękne miejsca w Niemczech i w Belgii, a moje zdjęcia stamtąd zamieściłam na moim  innym blogu. Szczególnie las Hallerbos niedaleko Waterloo  pełen majestetycznego spokoju i ciszy jest godny podróży. I chociaż trafiliśmy do niego -z winy globalnego ocieplenia-  już nieco za późno, kiedy endymionki już przekwitały, to jednak udało mi się przez moment zrozumieć, dlaczego angielskie bajki tak pełne są elfów i duszków leśnych :)

Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony
Udało nam się mimo szybko kroczącego w tym roku lata  uniknąć rozczarowania Leonarda Basta. Swiat realny okazał się być dla nas wspanialszym  niż ten książkowy;  Las Endymiona zachwycił nas w rzeczywistości dużo bardziej niż uczyniły to już wcześniej zdjęcia i filmy i teraz już wiemy, że jeśli nic nam nie stanie na przeszkodzie, to w przyszłym roku wybierzemy się tam znów. Ja nawet ścierpię pewną gospodę pamiętająca zapewne nie tylko Wellingtona i Napoleona, ale pewnie i przodków ich koni, którą mój mąż upatrzył sobie na nocleg w przyszłym roku.


Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony


Są książki, które czytamy jak najszybciej by poznać ich zakończenie, są książki, które wracają do nas po latach, a ich wymowa zmienia się tak radykalnie, jak my się zmieniliśmy przez upływ lat i są książki, które wprowadzają nas w tak nam bliski i fasynujący świat, że z niepokojem obserwuje się malejącą ilość kartek próbując zatrzymać uciekający czas poprzez odwlekanie jak najdłużej przeczytania zakończenia.
Niewiele jest miejsc w swiecie, w których po prostu chce się być zawsze, niezależnie od pogody, towarzystwa i wszelakich warunków zewnątrznych. Bardzo się cieszę, że odkryłam kolejne takie miejsce.

Tych, którym będzie trudno i w przyszłym roku wybrać się w takie miejsca zapraszam w podróż wirualną do Hallerbos w Belgii: a wszystkim Mamom ( także tym, których jedynym dziecięciem jak dotąd jest ich blog) życzę pięknego dnia i możliwości odkrywania realnego świata piękniejszego niż marzenia.

*E.M. Forster "Powrót do Howards End " w moim przekładzie z niemieckiego

poniedziałek, 23 maja 2011

"Zaplecze" - Marta Syrwid

"Zaplecze" - Marta Syrwid

To książka, po którą nigdy bym sama nie sięgnęła. Czara z bloga "rozcinam pomarańcze" skusiła mnie przesympatyczną recenzją Zosik  i chociaż cieszę się, że książkę przeczytałam(dziękuję Czaro!), to bardzo trudno jest mi ją polecić dalej.
Anoreksja będąca leitmotywem tej książki jest mi  bardzo obcym tematem, moje wyobrażenia o niej  obejmowały problemy z własnym ego, poszukiwanie własnego potwierdzenia w oczach innych, idealizowanie wartości ciała etc.
 W wypadku  "Zaplecza" okazało się, że anoreksja może być rodzajem samookaleczania się, gdzie zamiast żyletki używa się głodu i którego przyczyny leżą w reakcji na wrogi  świat zewnętrzny... Brutalność otoczenia jest jednak w patologiczny sposób potrzebna, ba konieczna do wewnętrznej moblizacji  kształtowania siebie, a definiowanie własnej osobowości przebiega  poprzez jedyne tworzywo podlegające kontroli  -własne ciało. Cała koncepcja odrzucenia i pogardy świata zakłada konieczność odnalezienia jakiegoś punktu wyższości nad innymi, a skoro nie można go uzyskać ani moralnie ani intelektualnie czy chociażby statusem  społecznym  to pozostaje jeszcze estetyka zewnątrznego " ja". Własne ciało jest jednak jak i inni żywi uczestnicy tego teatru absurdu zwanego życiem -zdradzieckie, niepokorne i niekoniecznie chcące poddać się narzuconej woli.

"Zaplecze" czytało mi się dość trudno, niezależnie od poruszanej problematyki,  jako że wstęp zdradzał pewne ambicje literackie, ale sama fabuła  nabierała życia dopiero, gdy autorka- nie wiem czy zamierzenie?- przechodziła na  prosty język młodzieżowy ; fragmenty charakteryzujące życie rodzinne dookoła polsatu zdradzały więcej  autentyczności  niż upoetycznianie przeżyć wewnętrznych.  Autorka uczyniłaby swoją bohaterkę bliższą czytelnikowi decydując się na jedną formę samorefleksji .
Te ambicje uniemożliwiają też według mnie polecenie książki ewentualnie osobom dotkniętym problemem anoreksji, jako że autorka  chcąc narysować większy obraz pozostawiła czytelnika ze wyrywkowym szkicem fragmentu życia nastolatki, bez ostatecznego zakończenia i nie przedstawiając żadnej alternatywy.

Książkę doczytałam do końca łamiąc zasadę niejedzenia słodyczy w poście i  zagryzając ją tabliczką czekolady... Moja silna wola stała obok mnie i chciałabym napisać, że pękła ze mnie ze śmiechu. Ale raczej i jej i mnie było żal  tego biednego dziecka z "Zaplecza", za które myśmy tę czekoladę zjadły..

wtorek, 17 maja 2011

Zbaranieliśmy doszczętnie, czyli o tym jak Stanisław Barańczak został nazwany Barańskim

Ci, którzy znają tego bloga od jego początków wiedzą, że bardzo lubię film Bright Star, czyli "Jaśniejszą od gwiazd". Ci, którzy mają pecha mieć ze mną kontakt w życiu realnym, wiedzą, że obdarzam znajomych przedmiotami własnej namiętności mając zawsze do końca nadzieję rozpalić ich do własnej pasji. :) W wypadku "Bright star" byłam  nieco rozczarowana polskim wydaniem DVD, a niedawno wpadło mi w ręce wydanie "Jane Campion Box"zawierające dwa filmy-  "Fortepian" i "Jaśniejszą od gwiazd". Okazuje się, że nie doceniłam kreatywności wydawcy tudzież niskich płac edytorów i że może być jeszcze gorzej.


Dawno,dawno temu żyl i tworzyl wybitny znawca literatury, tłumacz i poeta Stanisław Barańczak. Ponieważ jego nazwisko przyciagalo wszystkich kupujących do sklepów wpędzając biednych obywateli  w materialną ruinę rozsądny rząd wraz z senatem po latach dyskusji nad  palącym  problemem ubóstwa własnej inteligencji  przekonali wydawcę do kolportowania kolejnych wydań tłumaczeń pod nic nikomu mówiącym  pseudonimem. Pana Barańczaka wysłano prewencyjnie  na antypody imperialistycznych uniwersytetów, a jego miejsce zajął nikomu nie znany obywatel Barański, skromny chłop z Targówka, powiat Pacanowo. Oczywiście polski rząd  wspaniałomyślnie zrównoważył   straty wydawcy odpowiednią sumą z budżetu ZUS i eeee, właściwie to wcale nie wydaje mi się śmieszne...

Drogi BestFilmie, rzeczywiscie niekiedy wasze filmy są  Best, ale dlaczego wydajecie je w BadBadOooSoBadEdition?

Spieszę wam donieść, że wbrew obiegowej opinii z krajów anglosaskich nie każdy Polak nosi nazwisko kończące się na -ski.  Sugerowaliście się być może  nazwiskami  panów Tuskskiego, Wałęskiego i Małyszskiego,  ale pomyślcie chociażby o panach Kaczyńczaku czy Komorowszczaku. I o tym, że tak wadliwe produkty każda firma usunęłaby natychmiast ze sklepów nie tyle bojąc się procesów dotyczących praw autorskich, lecz zwyczajnie  dbając o własne dobre imię.

 Jeśli ma być  po angielsku to  Best Film COshame on you.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...