Wiele lat temu oglądając film "Powrót do Howards End" po raz pierwszy w życiu zobaczyłam te typowe dla angielskiego krajobrazu niebieskie dzwoneczki i jak dziś wyraźnie pamiętam scenę nocnej lektury z nieszczęśliwym bohaterem uciekającym od realności w marzenia literackie.
Leonard Bast marzył na jawie o czytaniu, czytając przenosił się w inny świat, a kiedy ten świat pewnego dnia stał się realny, rzeczywistość zupełnie nie sprostała wyobrażni.. Wschód słońca w książkach nie był tak zimnym i bladym, jakim okazał się być dla Leonarda, a wyśniona podróż do ukochanej poprzez nierealnie piękne fioletowe pola oświetlane blaskiem księżyca okazała się być ostatecznie jedynie piękną zapowiedzią mało pięknej śmieci.
Tak wyglądało marzenie na jawie Leonarda Basta w filmie "Howards End", inspirowane obrazami Samuela Palmera |
"Wciąż od nowa trzeba bić na alarm, tu i tam co rusz muszą straszyć duszki leśne, zanim uczucie czystej radości wyzwoli się od swej powierzchowności. Dla Leonarda było to dość sprzeczne uczucie radości wypływającej z cierpienia. Smierć niszczy człowieka, ale jej wyobrażenie ratuje go - lepszego wyjaśnienia trudno by szukać."*
Ivory przełożył tę senę na język filmowy w niezwykle twórczy sposób, nie tracąc nic z wymowy powieści i otwierając pole dla własnej kreatywności.. Z biegiemi czasu uległam fasynacji porównywania słowa pisanego zwykle autorstwa jednej osoby z wizjami - zwykle zespołu ludzi- tych samych wydarzeń zapisanych na taśmie filmowej.
Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony |
Nie będe tu oskarżac Ivory'ego o wpojenie we mnie fasynacji do angielskich filmów kostiumowym, chcę tylko napisac, że po kolejnym z nich znalazłam wreszcie nazwę tych kwiatów bluebells zwanych w polskich tłumaczeniach hiszpańskimi dzwonkami, angielskimi hiacyncikami, a tak w ogóle to i endymionkami :), a powiązanie ich rozmaitych nazw z mitologią grecką - Hiacynt, Endymion -było już tylko miłym odkryciem. Nazwa "hiszpańskie dzwoneczki" (spanish bluebells) wraz z opisami całych lasów Endymiona (to moje wolne tłumaczenie bluebells wood) zasugerowało mi, że jeśli kiedyś tam pochodziły z Hiszpanii, to może są - niczym wrzosy na wyspie księcia Edwarda :) - też do odnalezienia nieco bliżej mnie niż w Anglii. I rzeczywiście. Google w tym wypadku okazały się być niezwykle skutecznym instrumentem pomocy i dzięki nim jak dotąd odkryliśmy dwa piękne miejsca w Niemczech i w Belgii, a moje zdjęcia stamtąd zamieściłam na moim innym blogu. Szczególnie las Hallerbos niedaleko Waterloo pełen majestetycznego spokoju i ciszy jest godny podróży. I chociaż trafiliśmy do niego -z winy globalnego ocieplenia- już nieco za późno, kiedy endymionki już przekwitały, to jednak udało mi się przez moment zrozumieć, dlaczego angielskie bajki tak pełne są elfów i duszków leśnych :)
Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony |
Zdjęcia z Hallerbos pochodzą z tej strony |
Są książki, które czytamy jak najszybciej by poznać ich zakończenie, są książki, które wracają do nas po latach, a ich wymowa zmienia się tak radykalnie, jak my się zmieniliśmy przez upływ lat i są książki, które wprowadzają nas w tak nam bliski i fasynujący świat, że z niepokojem obserwuje się malejącą ilość kartek próbując zatrzymać uciekający czas poprzez odwlekanie jak najdłużej przeczytania zakończenia.
Niewiele jest miejsc w swiecie, w których po prostu chce się być zawsze, niezależnie od pogody, towarzystwa i wszelakich warunków zewnątrznych. Bardzo się cieszę, że odkryłam kolejne takie miejsce.
Tych, którym będzie trudno i w przyszłym roku wybrać się w takie miejsca zapraszam w podróż wirualną do Hallerbos w Belgii: a wszystkim Mamom ( także tym, których jedynym dziecięciem jak dotąd jest ich blog) życzę pięknego dnia i możliwości odkrywania realnego świata piękniejszego niż marzenia.