Motto

Najpiękniejsze morze jeszcze nieujrzane
Najpiękniejsze dziecię śni jeszcze w kołysce,
Dni, te najpiękniejsze, są jeszcze przed nami,
A to, co chciałem ci powiedzieć, to najpiękniejsze
jeszcze niewypowiedziane.
(
tłum.własne wiersza Nâzım Hikmet)

niedziela, 30 stycznia 2011

Ludzie Boga


Czegoś takiego już dawno nie przeżyłam. Zdarzalo mi sie w tygodniu premierowym natrafić na pełną salę kinową, ale byly to zwykle filmy dla tak zwanej szerokiej publiczności.  Film " Ludzie Boga "- o jakby wydawałoby sie raczej mało atrakcyjnym temacie codziennego życia katolickich mnichów -  jest w moim niemieckim mieście wyświetlany już od przeszło miesiąca i nie spodziewalam sie, że zastanę salą wypełnioną do ostatniego miejsca, a ci , którzy przybędą do kina po mnie  zdecydują się nawet  na spędzenie wieczoru  na stojąco opierając sie o ławę barową kasy (krzesełka barowe tez zostaly zajętę). Trudno się dziwić, że początkowe dyskusje wszystkich zebranych toczyły się wokół przepisów przeciwpożarowych.  Reklamy na plakatach "Sensacyjny sukces: ponad 3 miliony widzów w samej Francji" powinnam była potraktować  bardziej informacyjnie.

Film relacjonuje prawdziwą historię małej wspólnoty trapistów z Tibhirine, klasztoru w górach Atlasu, w Algierii. W roku 1996 siedmiu z nich zostalo uprowadzonych z klasztoru,  a po dwóch miesiącach zostały odnalezione tylko ich glowy. Okoliczności śmierci nie zostały do dzisiaj wyjaśnione i mimo, że do tego czynu przyznała sie jedna z organizacji terrorystycznej podejrzenia rozciągają się nawet  i na rząd.
Autorzy filmu  jednak nie podjeli  tematu poszukiwania winnych, ich film jest hołdem dla zmarłych i skrupulatnie odtwarza codzienne życie zakonników w warunkach pojawiającego się zagrożenia. Zyjąc pod nieustanną groźbą śmierci jaką decyzję powinno się podjąć będąc odpowiedzialnym za siebie, zakon/rodzinę  i tyle innych osób? Francuscy mnisi mogą zawsze powrócić do swojego rodzinnego kraju, jednak ludzie, którymi się opiekują, nie mają dokąd uciec.

Film zdecydowanie nie jest ani antyislamski, ani antyreligijny, nie zajmuje się rozstrząsaniem problemów politycznych, a jedyna brutalna scena pojawia się krótko w pierwszej części  Przemoc jest owszem tematem tego filmu, lecz nie jest eksponowana wizualnie. Jeśli ktoś się spodziewa dzieła rodzaju "Shooting dogs", to może się rozczarować,  realizacja "Ludzi Boga" dużo bardziej przywodzi na myśl  "Wielką ciszę".


Wielką siłą tego filmu jest fakt, że można go oglądać na bardzo wielu poziomach uczuć i zrozumienia. Osoby niewierzące odnajdą w nim wiele głębokich myśli i symboli humanistycznych. Osoby religijne mogą go przeżyć w świetle daleko idących odwołań chrześcijańskich.

Gorąco, gorąco polecam.  (mimo zmiany  polskiego tytułu z " O ludziach i bogach / Des hommes et des dieu "na  "Ludzie Boga"; )
zdjęcie archiwalne
 Pisma przeora klasztoru, Christiana de Chergé ( na zdjęciu pierwszy od lewej)   zostały wydane w wielu językach.  Po polsku można poczytać fragmenty testamentu duchowego tutaj kilk i tutaj klik.
Na stronie internetowej filmu dokumentalnego z roku 2006 p.t. "Le testament de Tibhirine" można też zapoznać się z dokumentami archiwalnymi. Rzeczywistość wyłaniająca się z tamtych zdjęć zdaje się być jeszcze bardziej surową, niż ta przedstawiona w filmie...

wtorek, 25 stycznia 2011

Kandyzowane urodziny bloga, czyli coś do wygrania

Rok temu opublikowałam pierwszą notkę. Było to  tłumaczenie z niemieckiego Bright  Star - Jasna Gwiazda. Pierwszy wstęp Jane Campion do zbiorku poezji i  listow Johna Keatsa  powstałe z fascynacji filmem "Jaśniejsza od gwiazd". I chociaż ten pierwszy post poddawany był jeszcze licznym obróbkom i eksperymentom  przez kolejne dwa miesiące, to jednak ta data już pozostanie już tą oficjalną rocznicową..
Smacznego!
Częstuję czekoladkami Thorntons!
( ta nazwa wywoła skojarzenia zapewne tylko wsród znających "Północ- Południe")
 Prowadzić bloga jest wielce ciekawym  doświadczeniem. Muszę w tym momencie  bardzo serdecznie podziękować blogowiczom za tak miłe i szybkie przyjęcie mnie do swojego grona. Przez pierwsze miesiące nie posiadałam jeszcze żadnego licznika, a i blogger nie oferował  żadnych statystyk, toteż odkrywanie własnego bloga na listach innych było bardzo zaskakujące. Jak teraz wiem (i sama z braku czasu też stosuję,) nawet regularne czytanie bloga nie oznacza jeszcze zamieszczania na nim komentarzy. :)  Niepisane reguły życia blogowego są pełne niespodzianek, a mnie niezmiernie ucieszyło odkrycie współpracy międzyblogerskiej - czy to w formie wyzwań, (których  osobiście nie traktuję wedle nazwy;)), czy czasopisma internetowego tworzonego przez blogowiczów Archipelag.

Statystyka bloggera informuje, że nadal największą popularnością cieszą się posty o Johnie Keatsie. Osoby poszukujące o nim informacji trafiając tu pozostają dłużej na blogu i mam nadzieję, że jeśli spędzają na nim - według statystyk - około półtorej godziny, to może też znajdują to, czego poszukiwały. Natomiast na pewno zupełnym rozczarowaniem musiało być trafienie poprzez google do mnie tych osób poszukujących :

pynchon na dzień sądu
serial z muppetami  dvd
rychard armitage i jego kobiety
wiersze związane stop dopalaczom
najpiękniejsze motta w języku włoskim
przez jakie u pisze sie lód

Drogi google są pełne tajemnic.Te osoby oczywiście nie spędziły u mnie nawet minuty, co rozumiem. Mam tylko nadzieję, że  może ta ostatnia osoba znalazła u mnie to, czego szukała.

 Kim jesteś, drogi czytelniku? 
Czy masz może jakieś oczekiwania od "Pemberley jest tutaj"?  Dzięki  komentarzom udało mi się porozmawiać tutaj z kilkudziesięcioma osobami  i jest mi bardzo miło, że część z nich nadal tu powraca :) Jak dotąd  poznałam tylko jedną blogerkę w świecie realnym (Dot z Czystej przestrzeni), a  dzięki statystykom wiem też, że odwiedza mnie całkiem spora  ilość czytelników z Niemiec, jednak prócz Anny z Berlina  nie znam jeszcze nikogo. Także większość stałych czytelników (nawet tych abonujących tego bloga) pozostaje  nadal tajemiczo anonimowa. Może dzisiejszy wpis byłby dobrą okazją, żeby się poznać?

Co też chciałabym uświetnić małym losowaniem. Moją pierwszą myślą było podarować egzemplarz " Jaśniejszej od gwiazd", jako że od tego filmu wszystko się zaczęło i jest to jednocześnie jedyne na rynku dostępne wydanie Keatsa, niestety.. Ale przybywanie wsród blogów czytelniczych nauczyło mnie, że żaden film nie jest w stanie konkurować z książką:)
Mam zatem nadzieję, że biografia rodziny Brontë " Na plebanii w Haworth" autorstwa Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej ( ufundowana przez moją rodzinę) będzie równie atrakcyjna.
Wystarczy wpisać się w komentarzach poniżej. 

Jeśli  ktoś zechce zamieścić informację na swoim blogu, będzie mi bardzo miło, ale nie jest to konieczne. Mając ochotę tylko wpisać się jubileuszowo i nie będąc zainteresowanym tą książką, wystarczy dodać w komentarzu BK, czyli bez książki. (Co ucieszyłoby mnie jako reguła przy postach recenzujących książkę i łączących sią z loterią. Sama kilkanaście już razy rezygnowałam z komentowania takiego  postu nie bądąc zainteresowana nagrodą i nie chcąc odbierać innym szansy nań, a nie mając zwykle czasu na dopisywanie  kilku grzecznych zdań wyjaśniających, dlaczego to chcę tylko porozmawiać o książce, ale jej samej już nie chcę. Wiem, prowadzę typowo skomplikowane babskie życie. ) Ale mam nadzieję, że większość będzie jednak zainteresowana :).
Losowanie odbędzie się 6.2.

Po moich innych doświadczeniach z internetem muszę dodać, że bardzo mnie cieszy odkrycie świata blogów. Jest wielce pocieszające, iż nadal istnieją i wciąż powstają takie miejsca, których autorzy potrafią wyrażać swoje myśli i emocje bez sięgania po słowa wulgarne. Rzecz tak oczywista dla wielu tu osób, że taka wzmianka może być zaskoczeniem. Co mnie niezwykle cieszy. Pozwólcie mi  na odrobinę patosu, drodzy blogowicze, gdyż chcę wam podziękować za tę oczywistą, codzienną kulturę słowa.  Wasze motywowanie do dalszego rozwoju, chęć dzielenia się własnymi odkryciami, wskazywanie, co dobre, inspirujące albo przynajmniej ciekawe ;) wraz z dbałością o język polski powoduje, że stwarzacie miejsca, do których chce się wracać. Przede mną jeszcze długa droga, jeśli chodzi o nadrabianie braków czytelniczych, ale przynajmniej mam się od kogo uczyć!  Zatem - dziękuję, zapraszam do loterii i zachęcam was do dalszej pracy!

sobota, 15 stycznia 2011

Reminiscencje amsterdamskie

Udało nam się pojechać na jedną noc do Amsterdamu. Po piętnastu latach mały kosmos rowerów i kanałów zdawał się być tym samym, chociaż ludzie byli nie do rozpoznania. Czy to ja się tak zmieniłam, czy Holendrami tak wstrząsnęła smierć Theo van Gogha, że nie odnajdowywałam nigdzie tej wolności "ubrań i uśmiechów" podkreślających zwykle przekroczenie granicy niemiecko-holenderskiej? Tym razem nie miałam tak intensywnego wrażenia opuszczenia Niemiec i gdyby nie krótki wizyta w dzielnicy chińskiej, gdzie nawet nazwy ulic są dwujęzyczne, pewnie powróciłabym do domu bez tego uczucia egzotycznej odmienności świata poza moimi codziennymi troskami i radościami ;) A wiarę w bezgraniczny luz Holendrów przywrócili  mi ostatecznie policjanci, którym nie chciało sie nawet gwizdać na jeżdzących po peronach rowerzystów. Kilka zdjęć "dzielnie na rowerze" zamieściłam tutaj.
Spędziliśmy znów pięć godzin w Muzeum Van Gogha niebezpiecznie pogłębiając melancholijną radość urlopu bez dzieci. Byliśmy tutaj piętnaście lat temu jeszcze jako para zainteresowanych sobą znajomych, naśmiewając się wtedy nieco z ironii trupiej czaszki z papierosem czy nieporadnych naśladownictw liter chińskich, ale i pozostając pod dużym wrażeniem obrazów boleśnie ukazujących skotłowanie duszy tego nieszczęśliwego artysty. Teraz jednak dużo bardziej przemawiały do nas  płótna próbujące zatrzymać na chwilę czas, tak  jak to właśnie chcieli impresjoniści.
Przy powyższym obrazie " Zniwiarz na polu pszenicy" ("Wheat Fields with Reaper at Sunrise" F 618) zasmucił mnie jego opis zaczerpnięty z listówVincenta do brata Theo . "In this reaper - a vague form fighting like a demon to finish his work of the day - I then saw the image of the death in the sense that humanity represents the corn that has to be reaping. But there's not sadness in this death, this one takes place in broad daylight with a sun flooding everthing with light of pure gold".

Pojechaliśmy do Amsterdamu świętować kolejne urodziny (jak to ładnie mówią Niemcy, właśnie wyzerowałam), toteż rozważania o śmierci były w sumie jak najbardziej na miejscu ;)
Brak czasu ( urlop był tylko na jedną noc) nie pozwolił nam rzucić okiem na najpóźniej odkrytego Caravaggio wystawianego obecnie w domu Rembranta, toteż cieszyliśmy się pobytem w mieście z zaskoczeniem dostrzegając i tutaj ulubione zielone papugi żyjące na wolności.  Doniesieniom o ociepleniu globalnym jest coraz trudniej zaprzeczać:)
Mimo ciepła  ten rok będzie dla mnie kolejnym trudnym, jako że moi chłopcy przestali właśnie sypiać po południu, a do przedszkola pójdą dopiero we wrześniu. Moja prywatna chwila popołudniowa poświęcana z całą świadomością egoizmu ( "tylko wypoczęta mama jest dobrą mamą") na czytanie, pisanie i poszukiwanie przepisu na najlepsze ciasto świata została mi już chyba niedwołanie odebrana, a ja muszę teraz wymyślić kolejny program "duchowego przeżycia na standby".Jak tu przemienić się w rannego ptaszka będąc nocnym markiem i to regularnie pozbawianym snu?
zdjęcie zrobione z szóstego piętra kawiarni Metz & Co.
Może ktoś ma jakąś cennę sugestię genialnej organizacji czasu pozbawioną pomysłu sprzedania dzieci na allegro?

sobota, 8 stycznia 2011

Styczniowe premiery w kinach Arthouse

W niemieckich kinach karnawałowo:
  • "Made in Dagenham", które niemiecki dystrubutor zatytułował jakże po niemiecku" We want sex".
  • "Czarny łabędź" / "Black Swan",  czyli Aronofsky łabędź nadchodzących oskarów.
  • "Howl" -  film o Allenie Ginsbergu. Mam nadzieję, że polski tytułem będzie jednak "Skowyt"  
  • Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne nagie...
  • "Kolejny rok / Another year", czyli najnowszy Mike Leigh.
  • Dla miłośników opery : "Hunter's Bride" czyli "Wolny strzelec" Carla von Webera w wersji nie scenicznej, lecz fabularnej osadzonej w czasie i  miejscach twórczego działania autora opery.
  • "Satte Farben vor Schwarz" -film debiutancki warty wzmianki ze względu na miejsce akcji  rozgrywającej się w Düsseldorfie.
  • "Tamara i mężczyźni / Tamara Drewe" ekranizacja komiksu Posy Simmonds opartego na  powieści T. Hardego " Z dala od zgiełku". Podobno dużo lepsza niż taki opis by zapowiadał.  Zdolności rysunkowe p. Posy Simmonds powinny być miłośniczkom BBC znane z czołówki  "Cranford".
kadr z filmu "Tamara Drewe", obok mopsa  Dominic Cooper
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...